Koh Phangan – Hipisowska Wyspa

Na koniec naszego wyjazdu chcieliśmy jeszcze trochę poszaleć.

Gdzieś w internecie wyszperałam, że na wyspie Koh Phangan raz w miesiącu odbywa się sławetna impreza Full Moon Party – zapoczątkowana 25 lat temu przez grupkę hipisów, a dziś jest jedną z największych imprez plażowych na świecie. W okresie, w którym mieliśmy dobić do brzegu wyspy było już po pełni księżyca, ale internety zapewniły mnie, że na plaży Haad Rin są organizowane inne imprezy, takie jak „ Black Moon party”, „Half-Moon“, „Shiva Moon“ i „Jungle Experience“, także praktycznie, co wieczór powinny odbywać się tu balety do białego rana.

Pomyślałam sobie, że taka atrakcja nie może nas ominąć, dlatego na Koh Samui w chińskiej dzielnicy, tuż przy porcie zakupiliśmy ze Starym za 250 THB/ os (ok. 30 PLN) bilety na prom. Nazajutrz z plecakami na grzbiecie ruszyliśmy plażą na nasz punkt zbiórki, który w świetle dnia okazał się nie żadnym portem, a po prostu  miejscem, w którym zacumował jeden stary, zardzewiały kuter, którym o dziwo wraz z kilkoma innymi osobami, dopłynęliśmy bezpiecznie do plaży Haad Rin. Oczywiście kuter zatrzymał się jakieś 5 metrów od brzegu i zanurzeni po pas z całym naszym dobytkiem na plecach musieliśmy cisnąć do brzegu – no stress, w Tajlandii to normalka. Kolejny raz dziękowałam sobie w myślach, że nie spakowałam się jak pańcia do walizki.

Nocleg

Dzień wcześniej zarezerwowaliśmy nocleg w Resorcie Aquavana, który usytuowany był na plaży. Nasza mapa jak zwykle wykręciła nam numer, a lokalsi twierdzili, że jest to zupełnie w inną stronę i trzeba jechać taksówką. Na całe szczęście posłuchaliśmy intuicji i snując się przez dobre pół godziny w obrębie plaży trafiliśmy do Resortu. Nasz domek początkowo jak za 77 PLN/ os wydał nam się bardzo fajny. Świetna lokalizacja, dużo przestrzeni w domku, weranda i zero odgrodzenia od pobliskiej dżungli, więc małpy, wiewiórki, jaszczurki i zwierzyna innej maści są tu częstymi gośćmi. Jak się szybko okazało w podwórzu właściciele urządzają sobie wieczorne ognisko i palą tony śmieci… głównie plastiku. Dlatego pomimo pozytywnego pierwszego wrażenia, odradzamy to miejsce.

Co z tymi imprezami?

Szczerze? Nie wiem co poszło nie tak, ale na plaży Haad Rin spędziliśmy trzy wieczory, z każdym kolejnym łudząc się, że napewno jutro coś się wydarzy. Nope. Nie działo się kompletnie nic. Nic a nic. Miałam wrażenie, że na tej wyspie właśnie przeszła jakaś apokalipsa albo atak zombie, bo miejsce było tak opustoszałe, że aż nie mogliśmy w to uwierzyć. Był też kiepski wybór jeśli chodzi o jedzenie. Nie wspomnę już o street foodzie – wszystkie sztandy zamknięte na trzy spusty. Momentem kulminacyjnym było odwiedzenie, jak nam się z początku wydawało, klimatycznej knajpki na plaży – The Rock. Restauracja usytuowana była na wzniesieniu skąd roztaczał się piękny widok na plażę. Niestety jedzenie tutaj okazało się być mocno nieświeże. Dlatego po nieprzespanej nocy i rewolucji żołądkowej spakowaliśmy plecaki, wypożyczyliśmy skuter i zatrzymaliśmy się w cudownym miejscu.

Nocleg numer II

Koh Ma Beach Resort – przepiękne miejsce na uboczu. Resort zapewnił nam najlepszy nocleg jaki mieliśmy podczas pobytu w Tajlandii. Nowoczesne domki znajdują się na plaży Mae Haad, która jest piaszczystym łącznikiem z maleńką wyspą Koh Ma. Łącznik chowa się pod powierzchnią wody w czasie przypływu. Zachody słońca są tutaj obłędne, polecam również skorzystać z masażu tajskiego na plaży, który jest w ofercie resortu. Warto tu przyjechać, by odpocząć i wyciszyć się. My, chcieliśmy szaleć, a wyszło odwrotnie, z czego finalnie bardzo się ucieszyliśmy. Niedaleko Resortu znajduje się sieć sklepów 7/11, więc w razie czego nie zginiecie. Cena za nocleg jest bardzo przystępna, doba kosztuje tutaj 75 PLN/os. Warto jednak wypożyczyć skuter, jeśli chcecie dostać się chociażby na okoliczne plaże, czy na street food. Oczywiście Resort posiada restaurację z bogatym menu, ale dla nas hotelowe jedzenie w kraju, który rozpieszcza kubki smakowe ulicznym jedzeniem, byłoby grzechem ciężkim.

Jedzenie

Dostanie się z naszego Resortu do najbliższego street foodu, przy przystani Thong Sala zajmowało nam jakieś 20 minut skuterem, bardzo malowniczą trasą. Był to nasz taki mały rytuał, po zachodzie słońca wsiadaliśmy na naszą Hondę i cały wieczór spędzaliśmy na ucztowaniu. Na koniec zabieraliśmy jeszcze pyszności na wynos, by móc o poranku na plaży zajadać mango sticky rice i popijać koktajl z mango. Ceny jak zwykle przyjazne dla portfela. Mango sticky rice – ok. 5 PLN, Pad Thai – 5 PLN, ciasto bananowo-jagodowe – 3 PLN za ogromny kawałek, koktajl z wybranych owoców 3 PLN, szaszłyk drobiowy – 2 PLN itd.

Plaże na Koh Phangan

Podczas mojego researchu udało mi się znaleźć kilka polecanych plaż w okolicach naszego Resortu:

  • Haad Salad Beach
  • Mae Haad Beach z małą wyspą Koh Ma
  • Chalok Lam Beach
  • Haad Yao
  • Thong Nai Pan Yai
  • Chaloklum
  • Malibu
  • Plaża Ao Hin Kong – z charakterystyczną palmą w wodzie
  • Haad Khom
  • Cocohut Beach & Spa
  • Haad Son Secret Beach
  • Leela Beach
  • Zen Beach

My jesteśmy bardzo krytyczni dlatego ta lista znaczne się skróci, ale oczywiście zachęcam do eksplorowania i odkrywania wszystkiego samemu, bowiem każdy ma inny gust i oczekuje czegoś innego. Nam najbardziej do gusty przypadły:

  • Secret Beach, oprócz świetnych widoków i huśtawki, jest tam fantastyczna knajpka na plaży z pysznym jedzeniem, drinkami i obłędną kawą z mlekiem kokosowym
  • Malibu Beach
  • Mae Haad Beach z małą wyspą Ko Ma – plaża, przy której mieszkaliśmy
  • Chaloklum

Powrót

Po kilku dniach totalnego resetu nasza przygoda niestety powoli dobiegała końca. Dlatego po wymeldowaniu się z naszego Resortu pędzliśmy oddać skuter, który wypożyczyliśmy przy plaży Haad Rin. Niestety nie mieliśmy możliwości oddania skutera przy przystani Thong Sala, co byłoby bardziej logiczne, ponieważ po zdaniu skutera przy Haad Rin musieliśmy wrócić się busem z powrotem do Thong Sala.

Po drodze wylądowaliśmy jeszcze na tajskim komisariacie policji, ponieważ dostaliśmy mandat za brak kasku ? Niestety policjant nie chciał nawet słuchać o tym, że nie mamy czasu, bo za 15 minut mamy prom na koh Samui. Za to chciał obniżyć nam wysokość mandatu z 50 do 20 PLN, ale stary był w amoku i się nie zgodził. Tak, tak dobrze widzicie – nie zgodził się. Zapytajcie się jego o co tutaj chodzi, ja do tej pory śmieje się, że jest chyba jedyną osobą na świecie, która nie zgodziła się na niższą kwotę mandatu ?Formalności poszły dość sprawie: po prostu rzuciliśmy kasę na stół i wybiegliśmy z komisariatu. Gdy oddaliśmy już skuter i pomimo 30 minutowego spóźnienia dotarliśmy na miejsce zbiórki okazało się, że Stary zostawił telefon w skuterze i musiał się po niego wracać. Finalnie telefonu nie było w skuterze, tylko jednak ukrył się w plecaku. Takie przeboje tylko ze Starym.

Mokre pachy gwarantowane, a czekała nas jeszcze podróż promem na Koh Samui, następnie busem do Krabi, taksówką na lotnisko i jeszcze tego samego dnia, samolotem do Bangkoku i znów taksówką do hotelu. W sumie pewnie jakieś 800 km. To był szalony dzień, ale udało się. Jakoś w środku nocy dotarliśmy do hotelu w Bangkoku i spaliśmy jak zabici. W stolicy czekały nas jeszcze 2 dni i po 3 tygodniach powrót do domu.

Podsumowanie

Tajlandia jest nie do opisania. Tam po prostu trzeba pojechać i doświadczyć tego spokoju, luzu, wiecznego optymizmu i uśmiechu na własnej skórze. Mimo tego, że każda wyspa wydaje się być trochę od siebie inna, to mam wrażenie, że każda ma wspólny mianownik – ludzie i ich podejście do życia. Podczas 3 tygodni nie spotkała nas żadna przykrość, wszyscy byli bardzo pomocni i życzliwi. Tego chyba najbardziej w Polsce mi brakuje. Tutaj odnoszę wrażenie, że każdy tylko zaciera ręce i czeka aż się potknę. Sąsiadka ma trochę lepiej? To trzeba jej dowalić, a co! Na ulicach sami Grumpy Cats, nikt nie odwzajemni uśmiechu. I dodatkowo wieczna deprecha i narzekanie. D.R.A.M.A.T. Tam ludzie żyją skromie, a są szczęśliwi. Nawet Staremu się podobało, a ten to dopiero jest Grumpy Cat, szczególnie jak musi wyjść z ukochanego domeczku.

Szlak został przetarty, na pewno będziemy chcieli wrócić, bo Azja jest niesamowita. Nie każdy się tu odnajdzie. Na początku też musieliśmy przywyknąć, wdrożyć się w tutejszą kulturę, która totalnie nas uwiodła i już tęsknimy. Za ludźmi, pogodą, jedzeniem, chodzeniem boso, dźwiękami dżungli, za rechotem drewnianych żab z Khao San Road, nawet za małpami i tym specyficznym zapachem unoszącym się w powietrzu, od którego na początku dostawałam gęsiej skórki, a który później tak pokochałam.

Jeśli zastanawiacie się na wakacjami w Tajlandii, to tylko na własną rękę. Nie ma się czego obawiać. Tam wszystko jest proste, łatwiejsze niż zorganizowanie wyjazdu w Europie.

Parę dni temu wróciliśmy z Mediolanu i szczerze, to jesteśmy trochę zaskoczeni jak trudno poszło nam z organizacją dosłownie wszystkiego, w przeciwieństwie do Tajlandii. Z resztą przekonacie się sami, bo w kolejnym poście zabieramy Was właśnie do Włoch! Ciao!

4 Comments

  • Świetny post, niestety ja też nienawidzę tej pozornej uprzejmości i fałszu który opanował ludzkość, pogoń za kasą i dobrami przysłoniła ludziom oczy i nie ważne jest jakim jesteś człowiekiem ale jaką furą jeździsz, czy mieszkasz w wilii i ile kasy masz na koncie, smutne ale jakże prawdziwe 🙁
    Wracając do posta to zauroczyła mnie ta Tajlandia, teraz muszę się zebrać tylko na odwagę i kto wie może się wybierzemy z moim starym 😀

    • Trzymamy w takim razie kciuki za Waszą przyszłą wyprawę! Grunt to otaczać się dobrymi ludźmi 🙂

  • Musieliście coś źle doczytać. Na plaży Haad Rin jest tylko raz w miesiącu Full Moon Party. Na wyspie jest bardzo dużo imprez, przynajmniej 2-3 w tygodniu, ale po prostu w innych miejscach 🙂

Leave a Reply